Trudno sobie wyobrazić to całe epidemiologiczne szaleństwo bez dostępu do kultury. Tak jak kiedyś trudno było sobie wyobrazić jesiennego wieczoru bez książki. Najlepiej takiej pachnącej świeżą farbą drukarską, zdobytej w trudzie, po polowaniu, spod lady. Pewnie macie jakieś swoje typy, jakichś ulubionych autorów, albo przynajmniej gatunek, który powolutku drążycie. Ja ostatnio wpadłem na Małgorzatę, tzn. na Joannę. Ale po kolei...
Nie opowiem, o czym jest ta książka, bo za mną zaledwie kilkanaście stron. Opowiem za to, jak na nią wpadłem. Staram się nie czytać tych mikrorecenzji, które towarzysza pojawieniu się literackiej nowości na rynku i to nie one sprawiły, że "Śmierć i Małgorzata" Joanny Łopusińskiej trafiła na mój nakastlik (pamięta ktoś to słowo?). Trafiła tam, bo książka ma andrychowskie korzenie. W notce o autorce czytamy, że jest krakowianką ale, wiem to, Joanna jest z Andrychowa. Miasto Kraków nagrodziło Joannę Nagrodą Krakowa - Miasta Literatury UNESCO w roku 2020, stąd pewnie ta niewielka zmiana w życiorysie. Joanna swój literacki debiut dedykuje mamie. Mama była też konsultantką powieści. Jeśli ktoś bacznie obserwuje życie w sąsiednim powiecie, to w mig skojarzy pewne fakty i będzie wiedział, o jakiego rodzaju konsultacje chodzi. Miałem przyjemność poznać mamę Joanny i kilka razy porozmawiać z nią. To były bardzo sympatyczne rozmowy. I to zdecydowało o szybkim zakupie książki, z którą teraz próbuje się zmierzyć, między pracą, pracą zdalną, nauką zdalną, nadzorem epidemiologicznym, wiszącą nad głową kwarantanną, czy ciągłym sprawdzaniem czułości węchu i smaku. Nie chorujmy, czytajmy!
Gdyby ktoś chciał się podzielić wrażeniami po przeczytaniu książki "Smierć i Małgorzata" to niech pisze na Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.. Czekamy też cały czas na jakiekolwiek wpisy nawiązujące do naszego motto. A motto brzmi "z kulturą nam po drodze".
ŁD